Quantcast
Channel: Odkrywając Śląsk
Viewing all 214 articles
Browse latest View live

Wiem co jem – biobazar pod Sośnią Górą (Mikołów)

$
0
0

Przez najbliższe dwa miesiące, w każdą niedzielę począwszy od 8 września na terenie Centrum Edukacji Śląskiego Ogrodu Botanicznego w Mikołowie odbywał się będzie targ ekologicznych produktów spożywczych.

Na dolnym parkingu w godzinach od 9 do 17 będzie można zaopatrzyć się m.in. w ziemniaki pochodzące z ekologicznych upraw rolniczych albo kupić chleb pieczony tradycyjną metodą na zakwasie i posiadający specjalny certyfikat ekologicznej żywności.

To nowa inicjatywa Śląskiego Ogrodu Botanicznego, mająca na celu upowszechnić dostęp do ekologicznej, certyfikowanej żywności, a jednocześnie urzeczywistnić ideę zrównoważonego rozwoju, poprzez wspieranie świadomych zakupów u producentów lokalnych. Początkowo nieduży targ z czasem, w miarę zainteresowania kupujących oraz wystawców, ma się rozwijać, a oferta produktów będzie się rozszerzać. Na ekologicznym bazarze znajdą się świeże warzywa, owoce, soki, oleje, nabiał, pieczywo, kasze itp. Wszystkie produkty będą posiadać certyfikat świadczący o ich ekologicznym pochodzeniu.

Organizatorzy zachęcają do zdrowego wypoczynku w okolicznościach pięknej przyrody Sośniej Góry, a przy okazji do zdrowych i świadomych zakupów. Targ potrwa do ostatniej niedzieli października (tj. 27.10).

Wszyscy producenci oraz dostawccy posiadających odpowiedni certyfikat i chcących wziąć nieodpłatnie udział w targu Śląskiego Ogrodu Botanicznego proszeni są o kontakt pod adresem: m.osmalak@sibg.org.pl lub pod numerem: 534994578.

Kiermasz produktów pochodzenia naturalnego podczas święta ekologicznego w ŚOB

Materiały prasowe ŚOB.



BeerFest 2013. Smutno-wesoła refleksja

$
0
0

W ubiegły weekend, 31 sierpnia i 1 września Browary Tyskie świętował swoje 400 lecie. Z tej okazji zorganizowano uroczysty BeerFest na Polach Marsowych w Parku Śląskim w Chorzowie. W niedzielę po raz pierwszy w życiu uczestniczyłam w tej imprezie, choć BeerFest ma już kilkuletnią tradycję.
Zawsze omijałam tego typu imprezy szerokim łukiem, uważając, że święta piwa i piwne biesiady nie mogą oferować niczego ciekawego. Ta impreza pokazała, że się myliłam.

Browary Tyskie sprytnie i pomysłowo wybrnęły z dylematu, czy schlebiać niskim gustom organizując typową biesiadę piwną, czy też zorganizować imprezę, która zadowoliłaby także bardziej wymagających amatorów świętowania przy piwie, którzy oprócz złotego trunku pragnęliby także dobrej muzyki. Browar udowodnił, że da się zadowolić jednych i drugich. Na terenie Pól Marsowych postawiono dwie sceny. Na jednej odbywała się biesiada piwna po śląsku, na drugiej, usytuowanej nieco z boku, zwanej “Sceną muzyki i humoru” uczestnicy zabawy mogli posłuchać m. in. Śląskiej Grupy Bluesowej, wystąpił na niej powszechnie lubiany Kabaret Młodych Panów, który zgromadził bodaj największą publiczność. Po występie kabaretu wykonano pokaz fajerwerków, trzeba przyznać dość spektakularny, przy akompaniamencie klasycznej, lecz zarazem żywiołowej muzyki odtworzonej jako tło. Na samym końcu wystąpił zespół Oberschlesien. Naprawdę ciekawie brzmi muzyka metalowa ze śląskimi tekstami, tylko tyle mogę powiedzieć jako laik w tej dziedzinie.

O ile konsekwentnie trzymaliśmy się Sceny Muzyki i Humoru, BeerFest można uznać za imprezę całkiem interesującą. Niemałą rolę odegrali tutaj specjaliści od nagłośnienia, ważne bowiem było aby bawiący się przy jednej ze scen nie słyszeli, co dzieje się przy tej drugiej. Dźwiękowcom udało się okiełznać nośność dźwięku na tyle, że rzeczywiście dwie sceny prawie nie były wobec siebie słyszalne. Zdarzały się momenty kakofonii, jest jednak zrozumiałe, że wprowadzenie konferansjera nie jest w stanie całkowicie zagłuszyć niosących się odgłosów ze sceny biesiady śląskiej.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAJan “Kyks” Skrzek i Śląska Grupa Bluesowa.

Dla uczestników imprezy utworzono także m. in. namiot pełen gablot z pamiątkami zgromadzonymi przez birofilów. Znalazł się tutaj najstarszy ponoć zachowany kufel  tyskiego browaru, liczne etykiety piwne, otwieracze do butelek, a nawet krzesło wykonane z tworzywa i kapsli.

***

Pozostaje jedna tylko wątpliwość. Co byłoby, gdyby organizatorzy jednak nie zapewnili obok śląskiej biesiady odrobiny muzyki wyższego sortu? Co, gdyby na owym BeerFeście tylko pito piwo, jedzono krupnioki i słuchano - tak szumnie zwanych - przebojów Mirosława Szołtyska? Wypowiadając się wyłącznie w swoim własnym imieniu – bądź w ogóle bym na tę imprezę nie przybyła, bądź – zagapiwszy się i nie przeczytawszy programu, czem prędzej bym ją opuściła.
Współczesne warunki rynkowe zapewniają (przynajmniej w większych miastach) stały dostęp do wielu rodzajów piwa, warzonych w browarach na całym świecie, smakowych, niepasteryzowanych, niefiltrowanych… Można je kupić zarówno w sklepach jak i wypić w licznych lokalach. I co istotne – można to często zrobić w znacznie mniejszym tłumie i przy znacznie lepszej muzyce. Tworzenie kolejnych bytów w rodzaju biesiady śląskiej przy disco polo (disco silesio?), uważam, w pewien sposób szarga ciekawą i barwną kulturę śląską. Z własnego znowuż doświadczenia mogę powiedzieć, że całkiem jeszcze niedawno płakałam z estetycznego bólu na widok stroju bytomskiego, szczególnie wersji dla panien – z galandą. Nie bez powodu. Strój ten zamordowano w mediach i na licznych imprezach, których charakter można uznać za co najmniej trywialny. Powolnego morderstwa na stroju bytomskim w mojej mentalności dokonywała wpierw telewizja regionalna Katowice. Mimo iż telewizję tę wspominam najczęściej z rozrzewnieniem (w dzieciństwie oglądałam tam przecudne, magiczne “Opowieści z Narnii” produkcji BBC, a także filmy rysunkowe, a sygnał z kopalnią to jedno z najsilniejszych mediowych wspomnień z dzieciństwa), nie przypominam sobie niczego, co zapisałoby mi w głowie podziw dla strojów śląskich, a wprost przeciwnie – w tej telewizji odbywał się pierwszy proces ich obrzydzania. Później proces po prostu trwał. “Odkąd sięgam pamięcią, zawsze było coś nie tak”. Strój bytomski pojawiał się w sytuacjach niepoważnych, nie związanych nawet często z folklorem i dobrze rozumianą ludycznością, lecz dokonywano na nim powolnej zbrodni wykorzystując w kontekstach kulturowych na poziomie “Wodzionki” Feetu.

Na BeerFeście 2013 znów szafowano strojem – a jakże – bytomskim, w kontekście co najminej wątpliwym estetycznie.
Cóż poza tym można sądzić o mężatce noszącej galandę?

Podobnego morderstwa dokonuje się na strojach górali, ze szczególnym uwzględnieniem stroju górali podhalańskich, przy czym niezwykle często także górali beskidzkich.

Co więcej, podobnego morderstwa dokonywano na wielu innych elementach śląskości, w tym na etnolekcie śląskim i na śląskiej kuchni.

Niestety, osobie która nabędzie umiłowanie lub obrzydzenie do zjawiska jakiejkolwiek natury we wczesnym dzieciństwie, trudno później daną postawę wyperswadować. Zaakceptowanie faktu, że strój bytomski – tak jak każdy inny posiada swoiste walory, i jak każdy inny – oprócz tego że piękny, jest także niezwykle ciekawy, zajęło mi długie lata. Podobnie było z odnalezieniem w etnolekcie śląskim niepowtarzalnego, mieniącego się wieloma barwami długoletnich i rozmaitych wpływów licznych kultur diamentu. Oraz odkrycie, że kuchnia śląska to nie tylko źle sfilmowana czy sfotografowana w kiepskich barwach rolada, ale także moczka, siemieniotka i inksze roztomajte maszkety, kerych niy spokopiom gorole. Niestety, taka konwersja może nastąpić, ale wcale nie musi. Żywię uzasadnione, podbudowane doświadczeniem obawy, iż najczęściej nie następuje.

Magdalena 


Vače. Najpiękniejsze wspomnienie ze Słowenii

$
0
0

Wieś Vače leży w geometrycznym środku Słowenii. Jest niczym magiczny Prawiek, za którego granicami nie ma żadnych innych czasów, jest tylko on.

Wieś jest znana ze znaleziska archeologicznego – situli z Vače i z pięknego Bożego Grobu stworzonego przez czeskich artystów. Ma w niej swoją siedzibę Družinsko gledališče Kolenc, a kiedy było miastem targowym, znane było ponoć także z plotkar z Vače.

Drugiego dnia pobytu w Słowenii zostaliśmy powitani samym rankiem przez Janję  Srečkar, największą plotkarę z Vače, która razem ze swoją matką, starszą plotkarą (a na co dzień kierowniczką Rodzinnego teatru Kolenc) oprowadziła nas po wiosce.

Vace3Artystka Janja Srečkar, która o Vače wie dokładnie wszystko.
W czasach, gdy miejscowość była jeszcze miasteczkiem targowym, przy miejskiej studni można było dowiedzieć się o owym wszystkim z najmniejszymi szczegółami.
Fot. Marta Bucholc.

Wieś ma około 2 kilometry kwadratowe i zamieszkała jest przez około 300 osób. Lecz myli się ten kto sądzi, ze jest tu nudno i nie ma nic do zobaczenia. Rodzinny Teatr Kolenc udowodnił, że tej wielkości teren można zwiedzać od wczesnego ranka do późnej pory obiadowej, i na przestrzeni tych niespełna dwóch kilometrów byliśmy świadkami jednej wielkiej sztuki. Wpierw Anka Kolenc odegrała przy wiejskiej studni wiersz napisany przez poetę zdenerwowanego któregoś ranka przez hałasujące plotkary z Vače, następnie Jania zabrała nas do tutejszego kościoła pod wezwaniem św. Andrzeja, gdzie zobaczyliśmy niewątpliwie najpiękniejszy Boży Grób jaki dane nam było dotychczas oglądać – zdobiony misterną mozaiką z  kryształów. Dalej – odbyliśmy długi spacer Ścieżką Kreatywności, w magicznej atmosferze przechodząc obok drewnianych rzeźb. Każda z nich została wykonana przez innego artystę i ma inną symbolikę. Postawiono je wzdłuż ścieżki prowadzącej do miejsca upamiętniającego sławne słoweńskie znalezisko archeologiczne – situlę. Situla z Vače datowana jest na 5 wiek p. n. e., mierzy 23 cm i została znaleziona przez rolnika Janeza Grilca w sąsiedniej wiosce – Klenik, w 1882 roku. Oryginalne naczynie obecnie przechowywane jest w Muzeum Narodowym Słowenii. Situla wykonana jest z trzech kawałków brązu, i można na niej wyodrębnić trzy rzeźbione pasy ze scenkami rodzajowymi z czasów 5 wieku przed naszą erą. Znalezisko to jest dla Słoweńców niezwykle istotne. Figury rzeźbione na situli zostały przeniesione jako grafiki do słoweńskich paszportów, a reprodukcja jednej z płaskorzeźb zdobi obelisk w GEOSS – geometrycznym punkcie centralnym kraju.
Nieopodal miejsca poświęconego situli stoi dom jej odkrywcy. Łatwo go poznać, drzwi zdobi bowiem stosowna płaskorzeźba, a tablica na ścianie budynku obwieszcza światu kto tutaj mieszkał.
Oprócz rzeźb, na Ścieżce Kreatywności znajduje się jeszcze jeden niepozorny, lecz istotny punkt – suszarnia lnu. Konstrukcja przypominająca studnię, którą każdy nieświadomy przechodzeń minąłby, nie wiedząc nawet, że tamtędy przechodził. Ale tym razem spotkaliśmy tutaj skrzata. Skrzat opowiedział nam o całym procesie przetwarzania lnu. My, współcześni, permanentnie podłączone do sieci pokolenie Y, nawet jeżeli pochodzimy ze wsi mamy o tego typu procesach tylko oględne pojęcie, czasem żadne. Len wpierw wyrywało się z korzeniami i zostawiało na polach na 2-3 dni. Potem trzeba było go pozbierać i wysuszyć, właśnie na podobnych suszarniach do lnu. Następnie łodygi lnu cięto drewnianymi cielnicami do lnu, rozczesywano i przędziono włókna na kołowrotkach. Z włókien tkano następnie płótna na ubrania, ręczniki i inne potrzebne w domach materiały.

Kiedy Janja – plotkara z wioski i Lovro grający skrzata opuścili nas przy situli i zostaliśmy z innymi członkami zespołu, wydawało się, że to już koniec artystycznych zdarzeń w tym dniu. Wydawałoby się, że na dwa kilometry to już wszystko, lecz wciąż myli się ten, kto tak sądzi.
Mgła opadająca nad wioską bajkową kołderką o poranku zdążyła już zniknąć, a my przeszliśmy z powrotem Ścieżką Kreatywności, wspięliśmy się lekko do góry po delikatnym wzniesieniu terenu. I oto widzimy aktora teatru Kolenc w szlafroku i masce do pływania. Choć wcześniej była mowa o tym że Vače ma swoje wybrzeże, mimo sporych rozmiarów tablicy informacyjnej nie wpadliśmy na to, że tutaj może być lub kiedykolwiek mogła być woda. Ale tak, w tej maleńkiej miejscowości odkryto niegdyś dziwne ślady na ścianie skalnej. Po przeprowadzonych badaniach okazało się, że ślady te to pozostałości muszli ostryg, w skałach znaleziono także zęby rekinów.  13 milionów lat temu istniało tutaj wybrzeże morskie.

Vace4Cmentarna kaplica spowita mgłą.
Tuż za cmentarzem, w najmniej spodziewanym miejscu, znajduje się skamieniałe wybrzeże morskie.
Fot. Marta Bucholc.

Obiad tego dnia był jednym z najbardziej pełnych przemyśleń obiadów w mijającym powili roku. A po nim zostaliśmy zawiezieni na około godzinę do Lubliany, a pod koniec dnia jeszcze na 40 kilometrowe słoweńskie wybrzeże, do miejscowości Izola. Ciepłe morze wciąż sprzyjało kąpielom. Ale to zupełnie inna historia…

——————————–

Polecam:

Kraji – Slovenia: Vace – jedna z nielicznych stron w Internecie, na której można znaleźć zdjęcia z tej uroczej wioski.


“Źle urodzine. Reportaże o architekturze PRL-u” Filipa Springera

$
0
0

Książka została opublikowana w 2011 roku. Wypłynęła bardzo silnie w ważnym dla Katowiczan momencie – w momencie protestów przeciwko zburzeniu katowickiego dworca PKP i jego tragicznej rozbiórki. Dlaczego po nią wtedy nie sięgnęłam – trudno powiedzieć. Może z braku czasu, lenistwa, wielu spraw… Nadszedł jednak najwyższy czas i dobra okazja aby po tę książkę jednak sięgnąć – wydanie nowej książki autora, pt. “Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”. (O niej wkrótce).

“Źle urodzone” to reportaże o architekturze. Sam pomysł jest zaskakujący. Sięgając po tę książkę inaczej ją sobie wyobrażałam. Ot, przyzwyczajenie. Autor w książce prowadzi narrację rozpatrując opisywane obiekty z rozmaitych stron. Widać, że aby napisać “Źle urodzone” musiał wykonać ogromną pracę. Obfotografować wiele miast, przeprowadzić wiele rozmów. Wiele przeczytać. Szczegóły tutaj zawarte zadziwiają swoją detalicznością. Autor brzmi, jak gdyby opisane obiekty były jego bliższą lub dalszą rodziną. Jak gdyby znał je od dzieciństwa, lub przynajmniej od wielu lat.
Mamy tutaj wypowiedzi architektów, i osób które w ich dziełach mieszkają, używają ich, przechodzą obok nich codziennie. Te dwie strony często stoją wobec siebie w opozycji. Nie ma brązowienia. Nie ma wymyślania, że wszystko jest cudownie, podczas gdy nie jest. Nie ma jedynej słusznej racji. Jest rzetelne dziennikarstwo.

Samego Śląska dotyczą tutaj trzy rozdziały: “Brutal”, “Demiurg w pustce” oraz “Buszko i Franta idą na wojnę”.

Brutal

Poszło o brud. Bo na tym dworcu rzeczywiście zawsze było brudno, pewnie brudniej niż na wielu innych polskich dworcach. Nie ulega też wątpliwości, że było to jedno z najbardziej znienawidzonych przez podróżnych miejsc w Polsce.
(Filip Springer, “Źle urodzone”, s. 120-123)

Rozdział dotyczy naturalnie wyburzonego i odbudowanego dworca PKP w Katowicach. Sprawy, którą wielu z nas żyło w 2010 roku. Wielu z nas śledziło wtedy publikacje prasowe i facebookowy profil “Brutal z Katowic”. Wielu z nas protestowało przeciw wyburzeniu Brutala. Nie udało się. Wiedzieliśmy z prasy na temat złych i błędnych decyzji, oraz na temat zwykłych przekrętów.

Początkowo nic nie zapowiadało tragedii. Oczywiście tu i ówdzie pojawiły się głosy wzywające do wyburzenia dworca, jednak póki nie było dla niego alternatywy, nikt nie traktował ich poważnie. W końcu jednak pojawił się w Katowicach inwestor, hiszpańskie konsorcjum Neinver, gotowe połączyć funkcje dworca z nowoczesną galerią handlową. Takie rozwiązanie wprowadzono już w Krakowie i Warszawie (na Dworcu Wileńskim), dlaczego więc nie miałoby się udać także tutaj? Zaniepokojonych miłośników architektury inwestor uspokajał, że cenne kielichy zostaną zachowane i wkomponowane w bryłę nowej, pięknej, nowoczesnej i pachnącej galerii.
(Filip Springer, “Źle urodzone”, s. 123)

Dalszy ciąg znamy. Mimo tego że wielu z nas zna całą sprawę naprawdę dobrze, ten rozdział warto przeczytać nie tylko dlatego, ze jest on kawałkiem naprawdę dobrego reportażu. Przebieg całego procesu niszczenia Brutala z Katowic rozpisany na 12 stronach ze zdjęciami robi piorunujące wrażenie. Szczególnie na tych, którzy uczestniczyli w obronie dworca, a wśród nich była także pisząca te słowa.

Demiurg w pustce

Kto nie zna Mieczysława Króla, ten pozna go tutaj. Kto nie wie, dlaczego centrum Katowic wygląda tak jak wygląda, ten będzie wiedział po 26 stronach “Demiurga w pustce”. Superjednostka, Pałac Ślubów, Koszutka. Głównie Superjednostka. I kolejne bliskie spotkanie z pomysłami Le Corbusiera. Wypowiedzi architekta, wypowiedzi mieszkańców jednostki mieszkalnej, wypowiedzi zwolenników i przeciwników tego typu rozwiązania. Przeczytanie tego rozdziału to doświadczenie którego nie da się opisać, trzeba go przeżyć samemu. Podobnie jak innych rozdziałów. Także tego o Buszce i Francie.

Buszko i Franta idą na wojnę

Nie ma Buszki i nie ma Franty. Jest tylko Buszko i Feanta. Wypowiadane jednym tchem. Jeden zdanie zaczyna, a drugi je kończy. Amen.
(Filip Springer, “Źle urodzone”, s. 210)

Historia znajomości i współpracy architektów, Osiedle Tysiąclecia, spory o ochronę Osiedla Tysiąclecia a także Ustronia-Zawodzia jako zamkniętych zespołów architektoniczno urbanistycznych. Kolejne 20 stron reportażu najlepszego sortu na temat śląskiej architektury.

“Źle urodzone” to jedna z tych z rzadka trafiających się książek, po których przeczytaniu nie jest się już tym samym człowiekiem. Kto będzie czuł się nienasycony po zamknięciu tylnej okładki ma jeszcze oprócz “Wanny z kolumnadą” i “Miedzianki” jeszcze jedno odpowiednie miejsce. Filip Springer prowadzi blog: Springer Blog. To dobre miejsce w sieci.

źle_urodzone

Źle urodzone: reportaże o architekturze PRL-u/ tekst i fot. Filip Springer. Kraków: Wydawnictwo Karakter, cop. 2011.

Magdalena


“Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni” Filipa Springera

$
0
0

Nie potrafię wyobrazić sobie wanny z kolumnadą. Może to i lepiej…

Normalnie recenzja książki powinna się pewnie zaczynać od słów “Filip Springer to pisarz, który dał się poznać jako autor prześwietnych książek, a jego najnowsza książka jest równie prześwietna jak poprzednie”. To prawda. Ale ta książka nie jest normalna ani taka jak inne. To książka na temat, jak spisze sam autor, który nikogo nie interesuje. A to naprawdę interesujące, bo temat dotyczy wszystkich.

Temat tej książki nie jest ważny. Politycy umieszczają go na ostatnim miejscu listy swoich priorytetów. Przeszkadza w robieniu interesów przedsiębiorcom. Nie rozpala umysłów.
(Filip Springer, “Wanna z kolumnadą”, s. 7)

To książka, która na swój sposób jest wstrząsająca, mimo że na taką nie wygląda.

Czy reportaże o przestrzeni mogą być wstrząsające? Mogą. I są. Autor bowiem pisze tutaj o zjawiskach nie tylko przestrzennych, ale także psychologicznych. Przeprowadził rozmowy z dziesiątkami osób. Mamy tutaj wszystko. Obojętność, agresję, okłamywanie człowieka przez samego siebie, a także przez innych ludzi, uciekanie od problemów i udawanie że ich nie ma, błędne decyzje i wypieranie się ich przed samym sobą i przed innymi ludźmi, zwalanie obowiązków na innych, zwalanie odpowiedzialności na innych, najniższe ludzkie instynkty. Najgorsze ludzkie cechy.

Ucieczka z ulicy Urbanistów

Ład przestrzenny to ponoć coś, o czym każdy w Polsce słyszał, ale nikt go nie widział.
Pierwszy rozdział przynosi od razu mocne uderzenie. Mowa jest tutaj m. in. o problemach przedmieść, ale nie tylko. Mowa jest tutaj przede wszystkim o ucieczce. Masowej ucieczce ze swojego miejsca zamieszkania w inne miejsce. I o tym, co z tego wynika.

Co kilka lat Centrum Badania Opinii Społecznej zadaje Polakom dwa pytania. Na pierwsze z nich – gdzie mieszkasz? – prawie połowa respondentów odpowiada, ze w bloku. Na drugie – gdzie chciałbyś mieszkać? – jest jeszcze prostsza. Brzmi ona: “Nie tutaj”.
(Filip Springer, “Wanna z kolumnadą”, s. 13)

Jest mowa o ustawach, o prawie które obowiązuje w Polsce i innych krajach. Nuda? Nieee… Bo te regulacje mają wyjątkowo poważne konsekwencje. Poważniejsze, niż nam się wydaje przed przeczytaniem tego rozdziału.

Znak wodny

Po braku ładu przestrzennego brniemy dalej w błocie. Budynki pseudohistoryczne i pseudohistoryzujące. Piramida w Bolesławcu (po cóż daleko szukać, w Tychach mamy swoją), wieża zamkowa w Pile i kolumny, kolumny, morze kolumn wszędzie. Grecy i rzymianie zadziwili by się srodze tym porządkiem. W tym rozdziale dowiadujemy się, skąd tytuł. To boli…

Pasteloza – studium przypadku

Opanowała nie tylko blokowiska. Opanowała wszystko. Opanowała nawet wysmakowane architektonicznie modernistyczne wille. Oczywiście także na Śląsku. Autor znowuż, aby napisać ten rozdział przeprowadził liczne rozmowy. I niestety – tak jak sam pisze we wstępie – nie przynoszą one nadziei na to, ze wkrótce będzie lepiej. Wiele wskazuje na to, ze będzie jeszcze gorzej.

Jak zastukać, odda pusto, pod “pastelowym” szaleństwem jest bowiem styropian – Jedyny Argument. Bo przecież trzeba było ocieplić. Z Jedynym Argumentem trudno dyskutować, jego krytycy automatycznie są przyporządkowywani do kasty architektonicznych radykałów. Styropian nie znosi subtelności, znika pod nim oryginalna kolorystyka i faktura budynków – czerwona, klinkierowa cegła, mineralny tynk, frezowanie. Znikają architektoniczne detale, gzymsy, ornamenty.
- Czy architektura jest dla ludzi, czy ludzie dla architektury? – błysnął kiedyś złotą myślą prezes warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, rozmawiając z Haliną Skibniewską. Ona, wybitna architektka i autorka kultowego osiedla Sady Żoliborskie, chciała jedynie, by nie ocieplać zaprojektowanych przez nią bloków z cegły klasycznym styropianem.
- To cegła i elementy stolarki okiennej decydują o charakterze tego miejsca – argumentowała.
On miał inny pomysł. Wymyślił, że fakturę cegły narysuje się na styropianie, już po ociepleniu. I będzie prawie tak, jak kiedyś. Tłumaczył, że z daleka, nic nie będzie widać. Nie mówił, co zrobić z oczami, gdy podejdzie się bliżej.
(Filip Springer, “Wanna z kolumnadą”, s. 71-72)

Klejnot w koronie

Ten rozdział można podsumować jednym zdaniem: historia o tym jak zniszczono Karpacz jednym budynkiem i jak jego właściciel naginał prawo aby osiągnąć swój cel.

Nad rzekę

Rozdział o rzekach pozornie najmniej rzucający się wo czy (bo na przykład zdjęcia, w stosunku do pozostałych rozdziałów, nie kłują w oczy z tak wielką siłą), ale naprawdę bardzo bolesny. Porusza problemy, o których już od dawna na naszym śląskim podwórku pisał Ryszard Kulik, psycholog i ekolog. Rzeki są bądź zaniedbywane, bądź wręcz mordowane. Wysychają, zarastają, zanikają. Już na pierwszej stronie mamy też nawiązanie do dalszej części książki, i trudno powiedzieć, która z tych części jest smutniejsza.

18 marca 2012 roku w Porcie Praskim w Warszawie spłonął zabytkowy Dworzec Wodny. Po prostu się zapalił. Tak sam z siebie. Można się było tego spodziewać. W porcie ma wkrótce stanąć luksusowe osiedle. Dworzec do niego zupełnie nie pasował.
(Filip Springer, “Wanna z kolumnadą”, s. 113)

Płot nasz powszedni

Ulotki reklamujące osiedla o których mowa w książce są doprawdy tragifarsą. Każde z nich jest ekskluzywne, wyjątkowe, jest ostoją spokoju i bezpieczną przystanią. Jakim cudem każde z dziesiątek osiedli budowanych w całym kraju przez deweloperów może być ekskluzywne i luksusowe, skoro o ekskluzywności decyduje między innymi unikatowość danego produktu i jego znikoma podaż rynkowa?
Rozdział “Płot nasz powszedni” najbardziej wybebesza ludzkie wady, i robi to bez znieczulenia. Tutaj nie ma miejsca na sentymenty, ubierania tego w humor żeby ludziom nie było przykro. To najprawdziwsze, proste i dobrze wypolerowane zwierciadło.

Fragment rozmowy na temat zamykanego placu zabaw:
- Jak się płot zamknie, to się będzie zużywało mniej. Poza tym ludzie tam psy wypuszczali i one paskudziły.
- A pani po swoim psie sprząta?
- Nie, ale ma kaganiec.
- A co ma kaganiec do psiej kupy?
- No, ze nie ugryzie.
- Kto?
- No pies.
- Ale sprząta pani po nim, czy nie?
- Sprzątam, tylko dziś zapomniałam, bo się spieszę.
(Filip Springer, “Wanna z kolumnadą”, s. 153)

35 na 908

Problem wszechobecnych, beznadziejnych przy tym estetycznie reklam wydaje się właściwy tylko Polsce. Nawet w innych krajach słowiańskich na próżno szukać tego zjawiska. Potwierdzenie pierwszej myśli nad fotografiami do tych dwóch rozdziałów znajdziemy w nietuzinkowym posłowiu Andrzeja Stasiuka pt. “Badziew z betonu”: “A jednak lubię brzydotę mojego kraju. Jest niepowtarzalna. Nigdzie nie ma takiej drugiej.”

Filip Springer zapisuje tutaj jedne z najbardziej kuriozalnych rozmów, jakie można sobie wyobrazić. Jeżeli ktoś nie potrafi sobie wyobrazić dwójmyślenia w latach dwutysięcznych i dwa tysiące dziesiątych, to tutaj znajdzie dobre przykłady. W tym rozdziale znajdziemy też zapowiedź kolejnego tematu – aktywistów, którzy nie mogą na to wszystko patrzeć i wzięli sprawy w swoje ręce.

- A po co pan w ogóle do mnie z tym dzwoni?
- Pytam ludzi, dlaczego wieszają nielegalne banery na mieście.
- A to pan nie wie, czemu wieszają?
- No nie wiem.
- Bo każdy chce się zareklamować, zarobić. I chce na to wydać jak najmniej pieniędzy. Więc się wiesza gdzie popadnie. To nie trzeba nigdzie dzwonić, żeby się tego dowiedzieć.
- Ale pan tego nie robi? Pan nie wiesza?
- Nie, ja nie wieszam. Ale może zacznę. Nie wiem.
(Filip Springer, “Wanna z kolumnadą”, s. 199)

Czyn 2.0

“35 na 908″ i “Czyn 2.0″ to rozdziały wyjątkowo wobec siebie komplementarne, bo dotyczą problemu wszechobecnych reklam i wszechobecnego chaosu oraz osób, które z tym wszechobecnym chaosem próbują cokolwiek zrobić w czasach, w których czyn społeczny zdecydowanie nie jest na czasie, a bycie miejskim aktywistą przynosi więcej problemów niż chwały. Mowa tutaj o osobach sprzątających i naprawiających Łódź, ale tego typu grupy działają także w innych miastach. Cieszy podana w tym tygodniu w prasie informacja, że ludzie którym nie jest obojętne wszystko co znajduje się za ich własnym płotem znaleźli się także w Katowicach.

wanna

Wanna z kolumnadą: reportaże o polskiej przestrzeni/ tekst i fot. Filip Springer. Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2013.

Polecam:

Filip Springer: Bez sztuki współczesnej da się żyć, bez architektury absolutnie nie
Filip Springer zrywa nielegalne reklamy i obrywa

Partyzanci biorą nożyczki i walczą o ładne miasto

Magdalena


Akcja “Dla Księstwa”. Zacznij zmianę od swojej okolicy

$
0
0

Jeżeli chcesz zmienić świat, zacznij od siebie. Jeżeli chcesz zmienić Śląsk, zacznij od swojego podwórka. Właśnie nadarzyła się ku temu wyjątkowa okazja – Tyskie Browary Książęce prowadzą akcję “Dla Księstwa”. W ramach akcji zostanie zrealizowanych kilka pomysłów na pozytywne zmiany w przestrzeni publicznej śląskich miast.

Stojaki na rowery przy nowo wybudowanej ścieżce? Ławki na pobliskim skwerze, artystyczny mural na ścianie kamienicy? A może parkowa siłownia? Już niedługo śląskie ulice, skwery i podwórka mogą zmienić się nie do poznania.

Do 1 grudnia można przesyłać swoje pomysły na zmiany w swojej najbliższej okolicy. Spośród wszystkich pomysłów zostanie wybranych około 30, na które następnie głosować będą mieszkańcy Śląska. Najlepsze z propozycji zostaną sfinansowane przez markę Tyskie.

Wszyscy posiadacze Tyskich Paszportów, mogą zgłaszać swoje propozycje za pośrednictwem strony www.ksiestwopiwne.pl. Ważne, żeby pomysły dotyczyły najbliższego otoczenia i przynosiły korzyść sąsiedzkiej społeczności. Może to być odnowienie elewacji budynku, wyposażenie placu zabaw, pielęgnacja pobliskiego skweru czy też aktywizacja lokalnej społeczności np. przez warsztaty. Pole dla kreatywności jest nieograniczone.

Mam przyjemność zasiadać w Radzie akcji “Dla Księstwa”. Liczę na Waszą pomysłowość!

ksietwo_kafelObrazek pochodzi ze strony tyskie.pl.

Magdalena


Ligota i Panewniki – małe wielkie miejsce. Wywiad z Grzegorzem Płonką

$
0
0

Ligota i Panewniki. Przystań studentów, monumentalna bazylika, modernistyczne osiedle, przedwojenna kolonia PKP i suburbanizacja. Dla Waszej autorki to miejsce szczególne, to tutaj bowiem przemieszkała już prawie osiem lat swojego życia. Ligota dla przybyszy z zewnątrz może być jak Anatevka – „Ci, którzy tędy przejeżdżali nie wiedzą nawet, że tutaj byli”. Co my tutaj mamy? Nic wielkiego. Ale to Ligota. Przestrzeń oswojona.
Przed wojną miejsce bali socjety, tętniące życiem, raj dla spragnionych odpoczynku i rekreacji, bogate w organizacje społeczne i  pełne powiązań międzyludzkich.
Dziś wywiad z panem Grzegorzem Płonką, ligocianinem i Ligociorzem, autorem książek i muzykiem.

Dlaczego Ligota?

Moi rodzice sprowadzili się do Ligoty w 1960 roku. Rok później urodziłem się ja, przyjmowany na ten świat w naszym mieszkaniu przy ul. Świdnickiej przez hebamę, czyli położną.  Będąc dorosłym kilkakrotnie opuszczałem na dłuższy czas rodzinne strony. Jednak kontaktu z nią nie traciłem, gdyż odwiedzałem często mamę i przyjaciół. Od ponad dwóch lat znowu mieszkam w Ligocie. Myślę, że czasowa emigracja pomogła mi spojrzeć na nią z szerszej perspektywy i dostrzec pełniej jej historyczno-kulturowe walory.

Grzegorz Płonka

Które z miejsc na Ligocie jest Pana najukochańszym, lub też najlepiej wspominanym? Może arkadią dzieciństwa?

Jest kilka takich miejsc, między innymi plac obok mojego bloku – miejsce dziecięcych zabaw, nasze słynne 7 Liceum ogólnokształcące czy też nieistniejący już piękny ligocki dworzec kolejowy, wybudowany jeszcze w czasach pruskich, który “za bajtla” nieraz odwiedzałem, bo byłem fanem pociągów parowych.

Jak doszło do powstania ostatniej Pana książki, czyli albumu “Ligota i Panewniki na starych pocztówkach i fotografiach”?

Album jest zamknięciem tryptyku ligocko-panewnickiego, w skład którego wchodzą – redagowana przeze mnie monografia „Zarys dziejów Ligoty i Panewnik od zarania do czasów współczesnych”, przybliżająca historię obu katowickich dzielnic oraz książka „Mała (wielka) ojczyzna” – zbiór wywiadów, które przeprowadziłem ze znanymi ludźmi, mieszkającymi w różnych okresach w Ligocie i Panewnikach.  Są wśród nich, między innymi: Olgierd Łukaszewicz, Krzysztof Globisz, prof. Janusz Danecki, Cecylia Kukuczka – żona Jerzego Kukuczki, Lech Szaraniec, Piotr Kupicha. Chciałem w ten sposób ukazać potencjał naszych środowisk intelektualnych. Natomiast album obrazuje środowisko oraz życie domowe i społeczne dawnych ligocian i panewniczan. Znalazły się w nim pocztówki, od końca XIX wieku do lat 70. XX wieku, ze zbiorów pasjonatów lokalnej historii Darka Seniejko i Lecha Szufy, a także zdjęcia z archiwów starych ligocko-panewnickich rodzin. Dodam, że album powstał z inicjatywy Darka i pani Stanisławy Wermińskiej.

Co doprowadziło do nagrania płyty z zespołem Ligocianie?

Pracując nad albumem wpadłem na pomysł, żeby dodać do niego płytkę CD z utworem „Ciecze woda bez Ligota” – starą śląską pieśniczką zapisaną w Ligocie przez prof. Adolfa Dygacza. W ten sposób tryptyk, obok słowa i obrazu, wzbogacony zostałby przestrzenią dźwięku. Zaprosiłem kilku muzyków związanych w różny sposób z Ligotą do nagrania tej pieśni. Byli wśród nich – Joachim Rzychoń, Adam Otręba, Andrzej Kowalski, Krzysiek Głuch, Mirek Rzepa, Aleksandra Stryja-Modliszewska, Martyna Bańczyk, Marek Kiełbusiewicz i Irek Osiecki. I tak rozpoczął swą działalność zespół „Ligocianie”. Gotowym nagraniem zainteresowało się Radio Katowice, które rozpoczęło jego promocję. Ponieważ muzykom bardzo spodobał się pomysł nagrywania śląskich ludowych pieśni we współczesnych aranżacjach, wybrałem kolejne pieśni i nagraliśmy je. W ten sposób powstała płyta „Ciecze woda”, która ukazała się w 2012 roku. Płytę wydała firma „Edycja – Książki Naukowe i Specjalistyczne”.  Gościnnie wzięli w niej udział, między innymi – Bernard Krawczyk, Józef Broda, Aśka Bartel, Agnieszka Bochenek-Osiecka, Grzegorz Kapołka oraz nowy członek zespołu „Ligocianie” – Patryk Filipowicz.

Czy wszystkie piosenki z płyty mają związek z Ligotą?

Nie, niektóre zostały zanotowane przez prof. Dygacza w innych katowickich dzielnicach, na przykład w Piotrowicach, Bogucicach czy w Janowie. Dodam, że informatorami profesora byli ludzie, którzy przeważnie urodzili się w XIX wieku. Dlatego pieśni są źródłem wiedzy nie tylko o  śląskich zwyczajach, profesjach, ale i zawierają wgląd w sposób myślenia naszych przodków, w ich światopoglądy i nawyki. Zajmowanie się pieśniczkami, to dla mnie swego rodzaju, archeologia śląskiej mentalności.

Twórczość „Ligocian” odbiega od współczesnej śląskiej muzyki, popularyzowanej w niektórych śląskich mediach. Czy chcielibyście stworzyć nowy nurt w rodzimej muzyce?

Różne były nasze intencje, gdy sięgaliśmy po te stare pieśni ze zbiorów prof. Adolfa Dygacza – wybitnego folklorysty i muzykologa. Chodziło nam o to, żeby przybliżyć słuchaczom oryginalną, ludową śląską muzykę, żebyśmy nie zatracili pamięci o niej. Aranżując utwory, wspólnie z Achimem Rzychoniem, chcieliśmy pokazać, że pieśniczki „ubrane” w stylistykę rockową, folkową, bluesową czy jazzową nabierają nowego muzycznego wymiaru, nie tracąc swego charakteru, swych walorów. Nie zmienialiśmy linii melodycznej (za wyjątkiem jednego utworu – „Bezrobotni, bezrobotni”). Staraliśmy się uwypuklić piękną harmonię w nich zawartą.  Naszym celem było stworzenie płyty, której zawartość byłaby interesująca dla ludzi w różnym wieku i która poszerzałaby obecne propozycje śląskiego rynku muzycznego, kojarzonego przede wszystkim z utworami tzw, „hajmatowymi” czy – w mniejszym stopniu – z pieśniczkami wykonywanymi przez zespoły folklorystyczne. Równocześnie podpisujemy się pod deklaracjami, zachęcającymi muzyków do grania i śpiewania „na żywo” i z wykorzystywaniem szerszego instrumentarium zamiast jednego czy dwóch keyboardów. Wiemy, że nie jesteśmy sami w tych dążeniach, myślę o wykonawcach takich jak: Marek Makaron Trio, zespoły „Za płotem” czy „Chwila Nieuwagi”. Daj Boże, żeby tego typu nurt rozrastał się. Może uda się stworzyć podobną sytuację, jak na przykład w Köln (o czym często mówi Achim Rzychoń, mieszkający w pobliżu tego miasta), gdzie funkcjonuje około 20 zespołów, grających „na żywo” i śpiewających w gwarze tamtego regionu Niemiec. Nieraz powtarzam: nie wstydźmy się pisać piosenki popowe, rockowe czy hip-hopowe po śląsku. Śpiewanie w regionalnych językach, gwarach jest bardzo popularne w różnych regionach świata, na przykład na Bałkanach, w krajach arabskich, w niemieckich landach czy w Ameryce. Tak robią mało znani wykonawcy i wielcy artyści typu Bruce Springsteen. Tak też robią nasi rodzimi górale.

Co doprowadziło do napisania piosenki „Świynty nie świynty”?

Ta piosenka znalazła się jako bonus na naszej płycie. Napisałem do niej muzykę i tekst, w którym chciałem uhonorować wszystkich Ślązaków poległych, zaginionych, pochowanych w różnych częściach kuli ziemskiej. Temat dotyczy mnie osobiście – mój wujek Józef należał do takich osób. Ślązacy nieraz byli tak zwanym “mięsem armatnim”. Wysyłani byli, często wbrew swej woli, na różne fronty. Ligocianie, na przykład, przez wieki mogli służyć kolejno: w oddziałach polskich Piastów, władców czeskich, austrowęgierskich, pruskich, w wojsku polskim, niemieckim i ponownie polskim. Zmienne koleje losu sprawiały, że dla jednych byli świyntymi – bohaterami, a dla drugich nie świyntymi - zdrajcami.

Co nowego w ostatnim czasie wydarzyło się w życiu zespołu?

Przedsięwzięcie pod nazwą „Ligocianie” cały czas się rozwija. Nasze piosenki goszczą na różnych listach przebojów śląskich rozgłośni radiowych. Nakręciliśmy dwa teledyski do utworów “Jak jo chodził do szkoły” i “Nasze Katowice”. Zaangażowaliśmy się w różne działania propagujące śląską kulturę, między innymi wspieramy Koło Miłośników Śląskiej Pieśni i powstały w Szkole Podstawowej nr 34 w Ligocie zespół „Mali ligocianie”, współpracujemy z Kołem Kochających Kurne Chaty, z którym w tym roku uczestniczyliśmy w projekcie „Tropimy stare polskie chaty”, organizowanym w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa czy też przeprowadzaliśmy warsztaty muzyczne w Miejskim Domu Kultury „Ligota”.

Generalnie poczynania nasze oraz MDK “Ligota” nakierowane są na integrację ludzi i szerzenie postawy, wyrażającej się słowami: „nasze wspólne dobro jest najważniejsze”, co wpisuje się w działania, które realizują w Ligocie różne inne grupy osób. Myślę tu, na przykład, o akcji oczyszczania Kłodnicy czy sprzątania Ligoty. Jest to moim zdaniem nawiązanie do chlubnych tradycji ligocko-panewnickich. W okresie dwudziestolecia międzywojennego w Ligocie i Panewnikach działało około 30 różnego rodzaju społecznych i religijnych organizacji, towarzystw, stowarzyszeń, związków czy kółek. Ludzie chcieli bywać ze sobą, mimo że niekiedy przeszkadzała im w tym sytuacja polityczna – zwłaszcza pod koniec lat 30. Po wojnie w Ligocie, na przestrzeni kilkudziesięciu lat PRL-u, wraz z oddawaniem do użytku nowych bloków przybyło wielu nowych mieszkańców. Bywało też, że rdzenni ligocianie otrzymywali mieszkania w innych częściach Śląska i Zagłębia, co było – jak mi powiedział o. Damian Szojda, panewniczanin, wieloletni franciszkański prowincjał – procesem sterowanym przez ówczesne władze. Sprzyjało to osłabianiu więzi rodzinnych i sąsiedzkich. Trzeba jednak dodać, że w tamtych czasach dużą rolę integracyjną spełniały na przykład: Klasztor Franciszkanów, ligockie harcerstwo, “Siódemka” i inne szkoły czy też place między blokami. Dzisiaj sytuacja wygląda jeszcze inaczej. Część ligocian wyjechała zarobkowo za granicę lub w inne części kraju.  Coraz trudniej jest nas wyciągnąć z domu i oderwać od swoich codziennych spraw. Zdecydowanie mniej angażujemy się w działalność organizacji społecznych i charytatywnych. Lecz wierzę, że ludzi dobrej woli jest więcej i ten ligocki świat będzie się miał lepiej. Cieszy fakt, że młodzi mieszkańcy Ligoty uaktywniają się w różnych cennych i ciekawych inicjatywach.

Jak ocenia Pan przestrzeń Ligoty? Co można by poprawić?

Jeżeli budżet byłby nieograniczony, można by wybudować salę widowiskową z prawdziwego zdarzenia, najlepiej przy MDK “Ligota”, żeby ludzie mogli się spotykać na różnego rodzaju imprezach. Fajnie by było, gdybyśmy mogli jeździć banką do centrum Katowic i z powrotem oraz skracać sobie drogę do Panewnik nową obwodnicą. A z inicjatyw łatwiejszych do zrealizowania wymienię:  internetowe dzielnicowe radio, grupa szybkiego reagowania do usuwania malowideł i napisów – stworzona z członków klubu kibica, których klub zamieścił swe “dzieła” na fasadach domów. Ponadto warto osadzić kamień z tabliczką informacyjną w miejscu, gdzie przebiegała historyczna granica pomiędzy Ligotą a Panewnikami. Uważam też, że dobrze by było, gdybyśmy więcej popularyzowali i zakładali samopomocowych grup wsparcia, skierowanych dla osób, borykających się z różnymi problemami życiowymi, na przykład dla rodziców, mających problemy wychowawcze ze swymi dziećmi czy dla ludzi chorujących na zmorę ostatnich czasów – depresję. Zresztą, każda inicjatywa mająca na celu budowanie więzi i zaufania między naszymi mieszkańcami  jest cenna.


Pucuj, glancuj dworzec w Bytomiu

$
0
0

dworzecbytom

Bytomski dworzec kolejowy. Mógłby być piękny. Ale nie jest. Mógłby być atrakcją turystyczną Śląska. To tutaj znajduje się jedna z zaledwie czterech hal peronowych w Polsce! Tutaj kursował niegdyś superszybki pociąg “Latający Ślązak”. Dworzec w Bytomiu to przykład międzywojennej moderny.

BytoMy organizuje w sobotę 30 listopada o godzinie 12.00 akcję Pucuj!! Glancuj!! Dworzec Bytom.

Kto na nim był, ten wie jak wygląda ten obiekt i skąd ta akcja. Kto nie był, tak czy inaczej niech przybywa w tę sobotę! Każdy będzie potrzebny. Naprawdę każdy. Pucuj !! Glancuj !! To oddolna akcja obywatelska. BytoMy chce w ten sposób wesprzeć akcję zbierania podpisów rozpętaną przez HaloBytom ponieważ również im zależy aby PKP wreszcie zajęło się bytomskim dworcem.

Link do petycji można znaleźć poniżej, zapraszam do składania podpisów w tej sprawie:
http://www.petycjeonline.com/chcemy_remontu_dworca_pkp_w_bytomiu

A tutaj facebookowy profil akcji HaloBytom “Chcemy remontu Dworca PKP w Bytomiu!”
https://www.facebook.com/events/744905025535378/?source=1

Zainspirowani akcją HaloBytom “Chcemy remontu Dworca PKP w Bytomiu!” BytoMy zaprasza 30 listopada, w sobotę o godzinie 12.00. wszystkich chętnych do wspólnego sprzątania hali głównej bytomskiego dworca.
Zabierzcie ze sobą miotły, szczotki, wiadra, środki czystości, odświeżacze powietrza i wszystko co macie pod ręką do pucowania.

Tym wspólnym, sprzątaniem, pucowaniem i glancowaniem chcemy włączyć się do akcji i pokazać, że zależy nam na tym aby PKP wreszcie coś zrobiło w tej sprawie!

PKP niestety stara się utrudniać akcję. Pod groźbą kar zabrania dostępu do wody i prądu. Ale tak łatwo nie zrezygnujemy. Potrzebne są: pojemniki na wodę, generator prądotwórczy, drabin, wiader, mopów, detergentów, szczotek, szmat, odświeżaczy powietrza, ale przede wszystkim rąk chętnych do pracy.

Fot. http://www.marjanna.pl
Materiały: BytoMy

—————————

Więcej o akcji i o dworcu:

Pucuj i glancuj bytomski dworzec kolejowy – O ciup!

Stacja Bytom, maski włóż! Dlaczego na dworcu tak śmierdzi? – Gazeta Wyborcza, Katowice

Strefa zakazana – bytomski dworzec PKP – YouTube

Zamiast marudzić, że jest brzydko, można wziąć się do pracy i posprzątać swoje miasto – Nasze Miasto, śląskie

Magdalena



Życzenia

$
0
0

Powinszowanio z Gůrnego Ślůnska
Z błogosławiyństwem Boga – Dzieciontka
By cołki rok boł kej Wilijo
Niech przijmie cołko ludzko Familijo.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAArt Naif Festival 2010.


2013 in review

$
0
0

The WordPress.com stats helper monkeys prepared a 2013 annual report for this blog.

Here’s an excerpt:

The concert hall at the Sydney Opera House holds 2,700 people. This blog was viewed about 36,000 times in 2013. If it were a concert at Sydney Opera House, it would take about 13 sold-out performances for that many people to see it.

Click here to see the complete report.


Niedzielna wyprawa do Chudowa

$
0
0

Mamy drugą połowę stycznia, jednak pogoda dopisuje. Jeszcze wczoraj temperatura w Katowicach oscylowała wokół 5 stopni Celsiusza, co dawało możliwość wyjechania na krótszą wyprawę rowerową. Tym razem wybór padł na zamek w Chudowie. Miejsce to, położone stosunkowo blisko Katowic, znane dotąd – jak liczne inne obiekty na Śląsku głównie z fotografii i opisów frapowało od jakiegoś czasu nie tylko ze względu na historyczną budowlę, lecz także ze względu na rzeźby postaci z legend śląskich znajdujące się w parku nieopodal zamku.

Sam zamek, pochodzący z XVI wieku, jeszcze niedawno przedstawiał obraz nad wyraz mizerny. W 1999 roku po założeniu Fundacji “Zamek Chudów” i przejęciu przez nią obiektu rozpoczęto prace rekonstrukcyjne, w ich efekcie w 2004 roku zamek odzyskał zadaszoną wieżę, w której zorganizowano muzeum. Wokół zamku rzeczywiście znajduje się park, który musi być miłym miejscem odpoczynku w porze wiosenno-letniej. Ławki, nasadzenie drzew i ciekawe pod względem poznawczym – szczególnie dla dzieci – rzeźby zjaw występujących w śląskiej mitologii tworzą tutaj specyficzny klimat. My pozostaliśmy na miejscu zaledwie moment, temperatura nie zachęcała bowiem do odpoczynku w parku, tym niemniej wato będzie się tutaj znaleźć także latem.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAZamek Chudów w zimowe, jednak całkiem wiosennej w tym roku scenerii.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAFigura przedstawiająca skarbnika (skarbka). To ten duch, według podań, pomaga górnikom w opresji, ale może także zaszkodzić. To on pomaga także Kopciuszkowi w skeczu Kabaretu Młodych Panów, kiedy zjawia się tuż prze balem i pociesza bohaterkę słowami “Nie rycz, pojedziesz!”

OLYMPUS DIGITAL CAMERAFigura utopca. Postać to znana m. in. z baśni Gustawa Morcinka.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAStrzyga, zwana także strzygonem, uipiorem, wieszczycą, strzyżką. Występuje nie tylko w mitologii śląskiej, ale także polskiej. Demon pokrewny do wampira, przypisuje się jej bowiem m. in. powstawanie z grobu i ssanie krwi swoich bliskich.

OLYMPUS DIGITAL CAMERADiabeł, na Śląsku zwany także czornym, piekielnikiem, jaroszkiem, gizdem, satonem, a także wieloma innymi określeniami.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAPołudnica. Demon ten pojawiał się w porze dojrzewania zbóż, najczęściej w samo południe, stąd nazwa zjawy. Na Śląsku była określana także jako: przypozna, przypolnica, kleklimontka, chabernica, szatanka, połednia, klynkanica, biała pani, żytnia baba. Południce były opisywane bądź jako piękne kobiety odziane w białe czy błękitne suknie, bądź jako szkaradne, odrażające stwory. Południce zjawiały się w południe w bezchmurne i skwarne dni, przypisywano jej duszenie ludzi, skręcani karków, jeżeli miała lepszy humor – tylko straszyła i przyprawiała o ból głowy nie do wytrzymania. Zjawa ta występuje także w mitologii polskiej. Śpiewa o niej Kazik w poetyckiej piosence “W południe”.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAMeluzyna. Jej nadejście zwiastuje porywisty wiatr lub deszcz. Mówi się wtedy, że “to Meluzyna jęczy” albo “Meluzyna płacze”. Meluzyna była niegdyś piękną kobietą, która za swoją pychę i grzechy została skazana na wieczne cierpienie. Czytamy o niej m. in. w baśni G. Morcinka pt. “Meluzyna”.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAMamy tutaj także bajkową topolę kanadyjską z krzywymi drzwiczkami do… no właśnie do czego? Może do innej bajki. Topola nazywa się Tekla, należy do największych drzew tego gatunku w Polsce. Jej dziupla działa na wyobraźnię…

Z Chudowa wracaliśmy około godziny 15.00, nie całkiem stosownie ubrani względem temperatury, która tutaj dała nam w kość. Wracając do domu przez Mikołów, w pewnym momencie zaczęliśmy odczuwać ją mniej dotkliwie. Wrócimy tutaj latem. Wtedy pewnie będziemy mogli napisać więcej o wrażeniach z tego miejsca.

—————————————————-

Zapraszam także do przeczytania postów na temat śląskich legend:

“Legenda o bladej cieszyniance”

Strachy w Skarbnikowym królestwie

Magdalena


Co zostanie zrobione dla Księstwa?

$
0
0

Dobiega końca głosowanie na pomysły zgłoszone przez mieszkańców Śląska w “Akcji dla Księstwa“. Jeszcze przez zaledwie kilka dni można na nie głosować na stronie ksiestwopiwne.pl/głosowanie. Konkretnie - do 2 lutego (niedziela) włącznie.

Czas płynie jak zwykle nieubłaganie w tempie zadziwiającym zwłaszcza tych, którzy budzą się w poniedziałek, a zastają piątek…

Pod koniec procesu wyłaniania pomysłów, które uzyskają największe poparcie, postanowiłam wrócić na chwilę do grudnia 2013 r. Wtedy, niewiele ponad miesiąc temu, na długim posiedzeniu wraz ze wszystkimi członkami Rady Księstwa Piwnego wybieraliśmy pomysły, które naszym zdaniem należy poddać pod głosowanie. Wybór był naprawdę trudny. Powiedzenie, że wybór był naprawdę trudny brzmi, jak potwornie wytarty frazes, jak oznajmienie przez kandydatkę na Miss Świata, że pragnie pokoju na świecie i lubi kąpiele w pianie. Ale naprawdę tak było.

Głosując pomysły kierowaliśmy się trzema kryteriami: oryginalnością idei, pilnością realizacji potrzeby oraz tym, jakie korzyści z  realizacji projektu będzie czerpać społeczność lokalna.

Wpłynęły liczne pomysły rewitalizacji podwórek, doposażenia parków lub skwerów, co może świadczyć o tym, że takie właśnie są na Śląsku najpilniejsze potrzeby. Tym trudniejszy był wybór pomiędzy jednym podwórkiem a innym.

Z drugiej strony wpłynęły pomysły nowatorskie, niejednokrotnie (według wiedzy piszącej te słowa) rozwiązań nie stosowanych jeszcze w ogóle na terenie Polski. Większość z nich idealnie spełniała kryterium korzyści dla społeczności lokalnej, poza tym wyraźnie wyróżniała się kreatywnością i wskazywała na fantazję autora. Jednym z pomysłów kreatywnych, które przeszły w głosowaniu członków Rady jest idea “Przypomnianych Bogucic”, zakładająca m.in. zaprojektowanie i stworzenie tablic informacyjnych we wskazanych miejscach ważnych dla dzielnicy. Przyznam, że podobne pomysły chodziły mi po głowie, kiedy nie było jeszcze wiadomo, jakie zostaną zgłoszone przez mieszkańców Śląska. Realizacja np. szlaku filmów o Śląsku, śląskiej literatury, śląskiej secesji, noblistów itp. (obok już istniejących Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego czy Katowickiej Moderny) znacznie ułatwiłaby zwiedzanie miast regionu i pomogło rozpoznawalności interesujących miejsc. Granicą jest tutaj tylko wyobraźnia. Ponadto – projekt podobny do “Przypomnianych Bogucic” mógłby przecież być zrealizowany w zasadzie w każdej dzielnicy większych miast regionu i w mniejszych miejscowościach jako całości.

Niebagatelną rolę podczas grudniowego głosowania odegrał także patriotyzm mikrolokalny. Sama poparłam absolutnie wszystkie pomysły dotyczące w jakikolwiek sposób Ligoty i południowych dzielnic Katowic.

Poparłam także absolutnie wszystkie pomysły zgłoszone z Bytomia. Dlaczego? Ponieważ to niezwykle interesujące miasto, które ma wyjątkowo zły PR. Mimo długiej i barwnej historii, pięknej (acz często zaniedbanej) architektury, znane jest ostatnio głównie z walących się kamienic w dzielnicy Karb, oraz z tego, że na wniosek mieszkańców wiosną 2012 roku został odwołany prezydent miasta oraz Rada Miejska. Medialny wizerunek miasta stwarza wrażenie, jakby było ono zapomniane przez Boga i ludzi. Szczególnie cieszy mnie przejście do ostatniego etapu głosowania pomysłu doposażenia parku w Miechowicach – dzielnicy Bytomia. W tejże dzielnica znajdują się m. in. ruiny zamku Tiele-Wincklerów i szlak Matki Ewy von Tiele-Winckler (1866-1930), której zasługi długo by wymieniać. Mimo atutów Miechowic, w ubiegłym roku słychać było o nich głównie ze względu na rozwiązaną przez prezydenta Bytomia jednostkę pomocniczą rady miasta.
Fatalny wizerunek miasta przełamują nieco m. in autorzy blogów Bytom – hasie, szkło i bele co i Bytom inside, ale do ideału jeszcze długa i żmudna droga.

Dla każdego z pomysłów poddanych pod głosowanie można jednak wymienić szereg powodów, dla których powinien być zrealizowany. Trudno mi jest jednoznacznie kibicować jednemu konkretnemu.

Już niebawem okaże się, który zwyciężył. Zgodnie z przyjętym harmonogramem akcji, 1 marca 2014 r. rozpocznie się realizacja wybranych w głosowaniu projektów. Termin zakończenie prac jest ściśle związany i zależy od charakteru koniecznych do podjęcia prac. Budżet na realizację pomysłów wynosi 200 tysięcy złotych. To od zgłoszonych i wyłonionych w głosowaniu pomysłów zależy czy marka Tyskie zrealizuje jeden, duży projekt czy kilka mniejszych.

Z niecierpliwością czekamy na wyłonienie zwycięzcy.

Zastanówmy się jednak także, co zrobić, jeżeli Wasz (lub popierany przez Was) pomysł nie zwycięży. Mamy kilka możliwości, a głęboko wierzę w to, że zgłoszone w akcji idee nie powinny pójść do szuflady, lecz mogą być zrealizowane w inne sposoby. O tym w kolejnych postach.

Magdalena

glosuj


Kochani fani Daisy von Pless…

$
0
0

Koniec stycznia to czas w sam raz na podsumowania, postanowienia i oceny, co w ubiegłym roku było dobre, a co złe. Co nowego odkryliśmy, czego nie odkryliśmy i dlaczego tak się stało.

U mnie rok 2013, podobnie jak poprzedzające go lata, był rokiem fascynacji postacią Daisy von Pless. Może mało o niej pisałam, ale nie zmienia to faktu, że postać ta fascynuje mnie nieodmiennie od dzieciństwa.

I tutaj chcę przyznać: w pisaniu o Daisy von Pless istnieją ludzie o wiele lepsi ode mnie. Znam dwie takie osoby:

1. Barbara Borkowy i jej blog DAISYPLESS.

2. Mateusz Mykytyszyn i jego blog Daisy von Pless i jej świat.

Pierwszy z nich odkryłam zaledwie kilka dni temu dzięki facebookowemu profilowi Fundacji Księżnej Daisy von Pless (też skądinąd bardzo ciekawemu). Nie muszę dodawać, że od razu mnie zachwycił.

Drugi – Mateusza Mykytyszyna – prawie od początku jego istnienia.

Tych dwoje pisze o naszej ulubionej księżnej pod absolutnie każdym kątem: o jej życiu, mężu, dzieciach, podróżach, problemach, balach, adoratorach, listach do niej i od niej, jak wyglądał Książ za jej czasów, z kim miały ożenić się jej dzieci, kim byli jej przodkowie, kto podrywał jej przodków i tak dalej i tym podobne.

Sama jestem zadowolona szczególnie ze swojego postu pt. Miejsca, w których żyła Daisy von Pless. Przeprowadziłam w nim pierwszą w Internecie analizę tego, gdzie Daisy mieszkała od urodzenia aż do śmierci. Mimo, że nie jest ona ani doskonała, ani stuprocentowo kompletna (brakuje m. in. willi w Monachium), i dziś pewnie w ogóle napisałabym go zupełnie inaczej, jestem z niego zadowolona, bo włożyłam weń więcej czasu, poszukiwań, porządkowania niż w większość postów na tym blogu. Jakiś czas potem odwiedziłam Książ i zaczęłam opisywać (fakt, bardzo powoli i mozolnie) swoją wyprawę do Pragi przez Górny i Dolny Śląsk. Zwiedzając prawie zupełnie pusty, obrabowany wpierw przez Armię Czerwoną a później pospolitych szabrowników zamek Książ, pamiętam swoją radość na myśl o tym, jak po powrocie do domu zamieszczę w swoim poście zdjęcie Ma Fantaisie. Za późno – Mateusz Mykytyszyn zrobił to wcześniej.

I bardzo dobrze. Rywalizować z Barbarą Borkowy czy z Mateuszem Mykytyszynem w pisaniu na blogu o Daisy nie ma większego sensu. Podobnie jak rywalizowanie z Bytom, hasie… w pisaniu o Bytomiu. Nie mam zamiaru też tego robić. Są świetni. Piszą barwnie i interesująco.

Jest taki przedwojenny rysunek satyryczny, na którym Tuwim i Boy Żeleński i trzeci poeta, którego w tej chwili nie pomnę stoją w Krakowie przed pomnikiem Mickiewicza i pytają: “Panie, czym jesteśmy przed twoim obliczem?”.
“Prochem i niczem”.

Tym żem w kwestii Daisy przy tej dwójce. Polecam ich blogi z czystym sumieniem.

Magdalena


Stara kapliczka w Starej Kuźni (Ruda Śląska – Halemba)

$
0
0

W niedzielę 20 stycznia, po drodze do Chudowa, mijaliśmy co najmniej kilka ciekawych obiektów. Interesującą tę trasę będziemy chcieli przejechać jeszcze raz w lecie, tym razem bowiem pogoda nie pozwalała na zbyt długie zatrzymywanie się w każdym miejscu, a gnani też byliśmy ciekawością głównego celu.

Jednym z takich interesujących obiektów jest tzw. kapliczka Althammer w Starej Kuźni, obecnie części Rudy Śląskiej, dzielnicy Halemba.

Na zbiegu ulic: Ligockiej i Kazimierza Pułaskiego, tuż przed zakrętem w Księdza Piotra Skargi i Księcia Józefa Poniatowskiego stoi niezwykłej urody krzyż.

althammer2Fot. Paweł Niewiadomski.

Mimo dostępu do kilku książek o Rudzie śląskiej, nie jestem w stanie znaleźć o nim najmniejszej wzmianki.

Zauroczył mnie szczególnie motywem kwiatowym poprowadzonym pomiędzy podstawą krzyża a wnęką na figurę Matki Boskiej. Na samym środku motywu znajduje się pąk przypominający magnolię. Figura za szybą to współczesna rzeźba drewniana, trudno powiedzieć czy będąca reprodukcją rzeźby pierwotnie tutaj umieszczonej, czy po prostu zapełnia lukę po nieznanej zniszczonej figurze, ale niewątpliwie pasuje tutaj swoją estetyką.

Kapliczkę zabezpiecza, ale też uzupełnia estetyka kutego płotu, powtarzającego motyw kwiatowy. Charakteru nadaje mu arkadowe wygięcie prętu nad trzema pąkami.

althammer1Fot. Paweł Niewiadomski.

Napis na kapliczce określa jedynie miejsce i datę – Althammer 1889 rok, ale wyraźnie widać, że niegdyś liczył pięć dodatkowych linijek, prawdopodobnie fragment jakiejś modlitwy lub prośby o opiekę w języku niemieckim, skutej potem aby zabytki zachować w lepszym stanie…

Nieopodal kapliczki stoi secesyjny budynek starej kuźni (ul. Piotra Skargi 1). Niestety nie wykonaliśmy jego zdjęć, a warto będzie zrobić to w lecie, choćby ze względu na secesyjne okna i motywy na wykuszu (motyw kwiatowy bardzo podobny to tego na kutym ogrodzeniu kapliczki Althammer!). Póki co, zdjęcia obiektu można obejrzeć na innych stronach, np. tutaj.

Może ktoś z Czytelników – rudzian ma dostęp do informacji, co niegdyś głosił napis na krzyżu?

Magdalena


Kościół w Borowej Wsi (Mikołów)

$
0
0

Zaledwie 25-kilometrowa droga z Katowic-Ligoty do Chudowa przyniosła kilka interesujących odkryć. O jednym z nich pisałam w poprzednim poście dotyczącym Starej Kuźni i kapliczki Althammer.

Drugim odkryciem z tej trasy jest drewniany kościół w Borowej Wsi. Drewniany, prawdopodobnie szesnastowieczny budynek został przeniesiony tutaj w 1937 roku z Przyszowic.

Jego historia a także architektura została krótko, lecz dobrze opisana na stronie parafii w Borowej Wsi. Można na niej znaleźć także stare zdjęcia kościoła, jeszcze przed przenosinami, jak i linki do licznych nowych zdjęć elementów wyposażenia świątyni.

borowa2Kościół w Borowej Wsi, przeniesiony w latach 30. XX w. z pobliskich Przyszowic. Znajduje się on na Szlaku Architektury Drewnianej województwa śląskiego. Powstał prawdopodobnie w 1640 roku.

borowa3Kościół jest orientowany, tzw. zwrócony częścią prezbiterialną (mieszczącą ołtarz główny) na wschód. Otoczony tzw. sobotami, czyli niskimi podcieniami wspartymi na słupach i pokryte jednospadowym dachem.

borowaWyposażenie kościoła w większości barokowe, z ołtarzem głównym zawierającym obraz św. Mikołaja – słabo widoczne na zdjęciu, lecz dobrze opisane na stronie parafii. Mamy tutaj kilka ciekawostek, jak np. figurę św. Barbary z książką (rzadki atrybut tej świętej, przedstawianej najczęściej z mieczem, kielichem i gałązka palmową) czy dwukondygnacyjny chór muzyczny.
Zdjęcia wnętrza lepszej jakości, które można znaleźć w sieci pozwalają stwierdzić, ze polichromię na ścianach obok ołtarza głównego dodano stosunkowo niedawno, bo nie ma jej na poprzednich fotografiach.

Magdalena



Mateusz Mykytyszyn 20 lutego w Pszczynie

$
0
0

O wilku mowa. 20 lutego 2014 r. do Pszczyny przyjedzie Mateusz Mykytyszyn, prezes Fundacji Księżnej Daisy von Pless, autor bloga Daisy von Pless i jej świat.

Wygłosi on wykład pod tytułem:
“Książ – gniazdo rodzinne Hochbergów 1509-1943″.

Spotkanie w ramach cyklu Studium muzealne odbędzie się o godz. 17.00 w sali konferencyjnej Stajni Książęcych na ul. Basztowej 6-8.

Wstęp wolny.

Link do informacji o wydarzeniu na stronie Muzeum Zamkowego w Pszczynie znajduje się tutaj.

Sądząc po treści jego bloga, można sądzić że będzie ciekawie, rzetelnie i szczegółowo. Jednym słowem – jedziemy tam.

mmMateusz Mykytyszyn. Zdjęcie: archiwum prywatne, FB.

Magdalena


“Miedzianka. Historia znikania” Filipa Springera

$
0
0

“Po raz pierwszy ziemia zapada się pod budynkiem kuźni Preusa i kupca Reimanna. Powstaje krater tak duży, że zmieściłaby się w nim furmanka. Także w szeregu domów – od piekarza Flabego do fryzjera Friebego – utworzyła się rysa na murach spowodowana zapadnięciem się sztolni.
Pewnego dnia konie ciągnące pług po polu pana Franzkiego zapadają się w ziemi po piersi i wydają z siebie tak przerażający kwik, że ci, którzy są akurat w pobliżu, rzucają swoją robotę i wybiegają w pole z pobladłymi twarzami. Tylko niektórzy mają odwagę ruszyć z pomocą i ratować zwierzęta, inni patrzą z daleka na wystające z ziemi końskie łby i niezwykłe, lejkowate zapadlisko wokół nich.”
(Filip Springer, “Miedzianka. Historia znikania”, s. 5)

Pierwsza książka Filipa Springera, wydana w 2011 roku, to historia Miedzianki – miasteczka, a obecnie raczej mikroskopijnej miejscowości w województwie dolnośląskim.

Rzadko poruszam tutaj tematy dolnośląskie, lecz tym razem uznałam, że warto. Po pierwsze dlatego, że Dolny Śląsk i Górny to niegdyś jedna historyczna kraina. Po drugie świat jest mniejszy niż się wydaje, i w Miedziance też natrafimy na fakty z Górnym Śląskiem powiązane. Po trzecie Filip Springer to wyjątkowo interesujący autor. Pisałam już wcześniej o jego akurat późniejszych książkach:  “Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u” i “Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”. Teraz uznałam, że czas tę galerię uzupełnić.

Sama Miedzianka, temat dzieła, jest obecnie wioską według danych z 2008 roku liczącą 82 mieszkańców. Jej przedwojenna nazwa to Kupferberg. Od 1519 roku do 1945, a zatem do końca II wojny światowej miejscowość posiadała prawa miejskie.

Analizując nawet pobieżnie jej historię, szybko znajdziemy informację, że pierwszą pewną wzmianką o Miedziance jest zapiska w kronice znanego historyka, proboszcza katolickiej parafii w Miedziance, Johannesa Kaufmanna, który to po przejściu w stan spoczynku był on zatrudniony w bibliotece Grafa Schaffgotscha w Cieplicach. Ród Schaffgotschów jak wiemy był związany ze Ślaskeim w ogóle, nie tylko z tym Dolnym, ale i z Górnym, chociażby przez postać Joanny Gryzik (zwanej śląskim Kopciuszkiem) i jej męża hrabiego Hansa Ulryka von Schaffgotsch, z którym razem przeżyli szczęśliwie ponad 50 lat, umiejętnie zarządzając w tym czasie licznymi śląskimi dobrami.

W miejscowości przez kilkaset lat wydobywano rudy żelaza. Można stwierdzić, że miasto powstało, rozwinęło się, a następnie zostało zrujnowane przez górnictwo. Wydobycie zaczęło podupadać już początkiem XIX wieku, i w zasadzie skończyło się w drugiej jego połowie, choć ostatni szyb zamknięto dopiero w 1925 roku. Tymczasem od połowy wieku XIX Miedzianka zaczęła egzystować jako miejscowość wypoczynkowo-turystyczna. Jej położenie, niezwykły klimat i sława w Prusach sprawiały, iż Miedzianka stała się celem wielu wczasowiczów. Sławę miastu przynosiło też “Złoto z Miedzianki”, czyli piwo produkowane w miejscowym browarze.

W roku 1945 do Miedzianki przybywa Armia Czerwona i zaczyna się wydobycie rud uranu w okolicy miasteczka. W latach 1945-54 w miejscowej kopalni, ukrytej pod kryptonimem Zakłady Przemysłowe R-1, wydobyto 600 ton rud uranu, w całości odesłanej do Związku Radzieckiego.

Książka “Miedzianka. Historia znikania” dla mnie dzieli się mentalnie na dwie części. Historię rozwoju miasta i tytułową historię znikania. W pierwszej zaprzyjaźniamy się wręcz z mieszkańcami miasteczka, w drugiej jesteśmy świadkami jego (i zarazem ich) agonii. Powolnej, ale skutecznej.

Przez całą książkę przebija pasja badacza, tego “domorosłego archeologa”, który zgłębia absolutnie każdy detal, i mówi o tym tak, że czytelnik sam chętnie wziąłby dłuto i pędzel, i kopał w poszukiwaniu tego, czego już nie ma.

Filip Springer dostaje na przykład od kogoś korek z butelki po piwie z miejscowego browaru. Jego rozmówca mówi mu, że to nic wielkiego, na terenach po dawnym mieście znajdzie sobie bowiem nowy. Reporterski, wyjątkowy styl Springera, a może chęć “dotykania” historii, a może jedno i drugie, sprawia, że w tym przykładowo miejscu czytelnik jako żywo chce zaraz wsiąść w pociąg czy inny środek transportu, pojechać do Miedzianki i poszukać korka z browaru w Kupfenbergu, a jeżeli już nie, to udać się na pobliskie pola czy inne tereny zielone i poszukać innych skarbów, w beznadziejnym nieco przebłysku nadziei, że znajdzie się coś sprzed stu lat.

Jak można określić styl Springera? Trudno poprzestać na tym że jest reporterski, barwny, wciągający, bo to wciąż nie będzie to. Jego książki mają to do siebie, że można wziąć je do rąk z myślą w stylu: “Miedzianka? O czym to może być… E, pewnie nuda…” i nawet nie spostrzec, kiedy będzie się w połowie, wnikając w historię każdej postaci. Filip Springer potrafi napisać barwnie nawet o prawie dotyczącym zagospodarowania przestrzennego. O rzeczach, które na pozór nikogo nie interesują - jak na przykład wyschnięte rzeki, po czym okazuje się, że książka jest bestsellerem, a w bibliotece został przekroczony na nią limit rezerwacji.

Podobnie jak “Źle urodzone” i “Wanna z kolumnadą”, “Miedzianka” jest także książką w pewien sposób uniwersalną. Bo choć nie traktuje o tematach dotyczących choćby całego kraju, jak koszmarne pomysły estetyczne i związane z tym najrozmaitsze problemy społeczne, prawne, a nawet osobiste, czytając “Miedziankę” zastanowimy się nad licznymi kwestiami. Od tych wydawałoby się tak prozaicznych jak dokumentacyjna wartość prywatnych zdjęć, po tematy którymi mordowali nas nauczyciele na języku polskim, a my bardzo nie chcieliśmy się na nie wypowiadać, bo nie mieliśmy zdania, jak kreująco-niszczące działanie historii, i to, co po nas zostanie.

miedianka

Miedzianka: historia znikania/ Filip Springer. – Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2011.

Magdalena


Spotkanie ze Zbigniewem Kadłubkiem – 12 lutego 2014

$
0
0

12 lutego 2014, o godzinie 17:00, w Miejskiej Bibliotece Publicznej na ul. Grzyśki 19 a w Katowicach-Ligocie odbędzie się spotkanie z prof. UŚ Zbigniewem Kadłubkiem pt.

Dokąd zmierza śląska literatura?

W świetle odradzającej się Śląskiej kultury warto zastanowić się, czy istnieje język śląski? Czy można pisać literaturę po śląsku? Jeśli tak, to w którym kierunku powinna pójść?

Na te i inne pytania odpowie prof. Zbigniew Kadłubek, autor bestselleru „Listy z Rzymu” oraz tłumaczenia klasyki literatury greckiej autorstwa Ajschylosa na język śląski pt: „Prōmytojs przibity”. Spotkanie odbędzie się w ramach projektu jestemslazakiem.pl a poprowadzi je Jacek Tomaszewski. Na miejscu będzie także możliwość zakupienia książek Zbigniewa Kadłubka.

            prof. dr hab. Zbigniew Kadłubek – kierownik Katedry Literatury Porównawczej, filolog klasyczny, tłumacz, pisarz. Autor szkiców o dawnej i współczesnej kulturze Śląska, retoryce, literaturze średniowiecznej, ekspresjonizmie niemieckim. Opublikował dwie książki na temat teologii św. Piotra Damianiego (1007-1072). Wydał z prof. Aleksandrą Kunce zbiór esejów pt. „Myśleć Śląsk” (Katowice 2007). Wraz z Tadeuszem Sławkiem redaguje serię komparatystyczną „Civitas Mentis”. Współpracownik Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka w Warszawie oraz Członek Komisji Historycznoliterackiej PAN w Katowicach.

zkZbigniew Kadłubek. Fot. materiały prasowe.

Jacek Tomaszewski - Koordynator projektu jestemslazakiem.pl. Studiował filologię polską na Uniwersytecie Śląskim, trener (ukończył Szkołę Trenerów Trwałego Rozwoju Meritum).  Pracował jako dziennikarz w jednym z największych portali internetowych w woj. śląskim oraz w agencji interaktywnej, aktywista społeczny, bloger (inoligota.pl). Członek Ruchu Autonomii Śląska. Kandydat do Rady Jednostki Pomocniczej Ligota-Panewniki.

Organizatorem spotkania jest Miejska Biblioteka Publiczna Filia nr 32 oraz Ruch Autonomii Śląska Koło Katowice Południe.

Patroni medialni:

Ino Ligota! (inoligota.pl)

Jaskółka Śląska (jaskolkaslaska.eu)

Tuudi.net (tuudi.net)

Odkrywając Śląsk (odkrywajacslask.wordpress.com)

Magdalena

 

 


Spotkanie “Odkrywając Śląsk” w Domu Kultury Ligota

$
0
0

10 lutego 2014 r., godz. 18.00, Dom Kultury Ligota na ul. Franciszkańskiej 33.
Co tu dużo mówić… Zapraszam serdecznie!

Spotkanie poprowadzi Grzegorz Płonka, autor książek o Ligocie i Panewnikach, muzyk w zespole Ligocianie.

Magdalena Niewiadomska - KopiaMagdalena


Dziynkuje Wom żeście przyszli

$
0
0

Wczoraj “Galeria pod Łukami” Domu Kultury Ligota zapełniła się gośćmi.

Bardzo się cieszę, że przybyliście drodzy Czytelnicy tak licznie i zechcieliście spędzić ten wieczór na opowieściach o Śląsku.

Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze niejednokrotnie, a kto wie, może nawet przy realizacji jakiegoś ciekawego projektu na Ligocie?

Precz z “dupowatością”. Najwyższy czas o niej zapomnieć. Ślązacy są najlepszym przykładem umiejętności gospodarowania tymi dobrami, które się posiada. Umiejętności gospodarowania w ten sposób, aby nie tylko ich nie przepuścić, ale jeszcze pomnożyć. Możemy się tutaj odwołać do przykładów historycznych, o których mówiliśmy wczoraj (jak choćby Joanna Schaffgotsch), ale i bardziej współczesnych przykładów przecież nie brakuje.

Ten region, będący właśnie w czasie wyjątkowo dynamicznych zmian to prawdziwe zagłębie historii, tradycji, zabytków  i cennego dziedzictwa, ale także dał się poznać jako region kwitnący gospodarczo, przykład zastosowania odważnych, nowoczesnych rozwiązań. To, czy ten trend będzie kontynuowany, a nie stanie się przejściową modą na Śląsk, o której za kilka lat każdy zapomni zależy od nas, ludzi mieszkających na Śląsku dziś. Nas tu i teraz.

Bardzo dziękuję panu Grzegorzowi Płonce za podarowanie książki “Mała (wielka) ojczyzna”. Wykorzystam ją dobrze.
Dziękuję także pani, która przygotowała francuskie ciasteczka (jak one się nazywają po śląsku?).
Do zobaczenia jutro w bibliotece na ul. Grzyśki na spotkaniu ze Zbigniewem Kadłubkiem!

MDKLigota

Magdalena


Viewing all 214 articles
Browse latest View live