Komu Śląsk kojarzy się z zielenią?
Właśnie.
Na temat Śląska poza terenem regionu panuje wciąż fatalna opinia. Jednak – Katowice, wbrew poglądowi, że można w nich znaleźć wyłącznie kopalnie i huty, jest najbardziej zalesionym miastem na terenie Polski. Bardzo długo ten fakt nie był mi znany. Jeszcze dłużej nie był mi znany inny fakt – że w mieście graniczącym z Katowicami – Mikołowie – znajduje się największy bodaj w kraju ogród botaniczny.
Mikołów to stare, ciekawe, kameralne miasto. Interesujący, ładnie wyremontowany rynek z fontanną, kamienica z faunem w bocznej od niego ulicy, stare kościoły… I wspaniałe spotkania ze znajomymi przy kawie! To miasto, które na samym jednak początku miałam przyjemność poznać z dość nietypowej, bo nie „miejskiej” strony. W jednej z jego dzielnic – Mikołowie-Mokrem, działa Śląski Ogród Botaniczny. To instytucja bardzo nowa, bo formalnie stworzona w 2003 roku, lecz spektakularnie się rozwijająca. W maju 2012 roku otworzono Centrum Edukacji Przyrodniczej i Ekologicznej ŚOB. W nowoczesnym budynku Ogród ma teraz swoją siedzibę. Jeszcze jednak nie tak dawno instytucja ta mieściła się w starym, jednopiętrowym budynku. Kilkanaście osób pracowało w trzech niewielkich pokojach. W jednym z pomieszczeń mieściła się część biblioteki. Pozostała jej część w udostępnianym przez proboszcza budynku. Ale cóż z tego, kiedy w budynku panowała atmosfera doprawdy domowa, a Ogród był w posiadaniu niezwykłego terenu. Nie tylko niezwykłego, ale i sporego – obejmuje on około 120 hektarów. Jakież cuda się na nim kryją… Kolekcje wrzosów, irysów, rosnąca za małym płotkiem roślina chroniona zwana cieszynianką, niczym z opowieści Morcinka „Legenda o bladej cieszyniance” wychynęła spomiędzy traw. Ale mamy tutaj nie tylko to, z czym normalnie kojarzą się ogrody botaniczne.
Razem z koleżankami uczestniczyłam w dwóch wycieczkach do ogrodu botanicznego w Mikołowie.
Na początku pierwszej z wycieczek, po minięciu niewielkich kolekcji, wchodzimy w stare czyżnie, czyli zarośla śródpolne. Zarośla, dobre sobie – to prawdziwy las. Po raz pierwszy w życiu widzę tutaj leszczynę o grubym pniu i rozłożystych konarach, czy rosnące nad rzeką skrzypy olbrzymie, rośliny znajdujące się pod ochroną, a przypominające jako żywo roślinność z „Parku Jurajskiego”.
Kiedy wchodzimy w las kwitnących drzew, między innymi owocowych, na których brzęczą całe roje pszczół, czuję się niczym w scenie „Journey to the Aslan’s How” w ekranizacji „Opowieści z Narnii”. W kwietniu to miejsce wygląda niepowtarzalnie, jak z bajki, niczym łąki Lake District o świcie. Kto tego piękna nie widział, nie jest w stanie go pojąć.
Na tej wycieczce zwiedzamy najdalsze zakątki ogrodu, Sośnią Górę, w dolinę rzeki, zobaczyliśmy kamieniołom…
Konar leszczyny, rosnącej w gąszczu pradawnej czyżni na terenie Śląskiego Ogrodu Botanicznego. Fotografia wykonana telefonem komórkowym w 2010 roku. Brak aparatu autorka może wytłumaczyć tylko tym, iż była absolutnie nieświadoma tego, co ją czeka.
Druga wycieczka wiązała się z tematem poszukiwania śladów zwierząt. Pełno tutaj śladów ich obecności – obgryzionych szyszek, zabłoconych drzew po czochrających się dzikach, śladów w błocie. Spotykamy wiewiórkę uciekającą po rozłożystych konarach drzew. Natrafiamy na czaszkę, prawdopodobnie sarny. Ktoś na to zaczyna recytować wiersz „Jabberwocky”: „Beware of Jabberwock, my son!”. O tak, „the jaws that bite, the claws that catch!”. Mamy tutaj jamy borsuków. Na terenie ogrodu gniazdują liczne ptaki.
Z obu wycieczek wróciłam pod ogromnym wrażeniem tego, co było mi dane zobaczyć.
Już kilka tygodni później odbywam wolontariat w Ogrodzie. Ale to już zupełnie inna historia…
Magdalena
